O mnie

Piętnasty stycznia 1993 r., oddział położniczy jednego z gdańskich szpitali. Na kilka dni przed szacowanym terminem porodu pojawiają się skurcze. Matka przystępuje do maratonu bólu. Ten zaczyna się i trwa. Trwa kilka kolejnych godzin, ale czas płynie inaczej, rozlewając się minuta po minucie jak krople leniwie cieknące z nieszczelnej rury.

Wreszcie nastaje ten moment. Salę przeszywa krzyk. Mój krzyk oznajmujący, że jestem, przychodzę tu niecierpliwy – ja wcześniak o czarnej czuprynie, o przymrużonych oczach.

Ta chwila, jak i następne cztery lata to czas mojej nieświadomości, niepamięci. Są jakieś filmy VHS, polariodowe zdjęcia w albumach czy opowieści zasłyszane od rodziców i dziadków. To wszystko.

„Czy pamiętasz jak...?” – pyta babcia Tereska ilekroć z rodziną przyjedziemy do niej na święta, a ja nie pamiętam, choć przytakuję skwapliwie. Są tylko migawki: kołobrzeskie parki, plaża zachodnia i widok na Netto, rozciągający się przed nami w trakcie powrotów z działki.

To ona nauczyła mnie pacierza. Niekiedy też opowiadała o aniołach i czarnym tunelu, które widziała w trakcie jakiejś operacji. Nie wiedząc nic o działaniu środków anestezjologicznych i wydzielaniu w szyszynce halucynogennego DMT, byłem bardzo przejęty. Rok w rok opuszczałem Sopot na wiele tygodni, żeby spotkać się z rodziną w Kołobrzegu – mieście, z którego pochodzi mój ojciec.

Odwiedzaliśmy też rodzinę matki. Wtedy czas znowu ulegał okrutnemu zakrzywieniu, wszystko zwalniało, popadając w niemal zupełny bezruch. Jeżeli coś się wydarza, to nie w Mławie. Może z wyjątkiem burzliwych dyskusji, w których pojawiało się równie wiele Polski, co gotowanej kiełbasy i rosołu. Były też bajki snute przez dziadka. Szczególnie zapadła mi w pamięć ta o Szklanej Górze – bo wbrew wszystkiemu trzeba iść szlakiem niewidzialnym, choćby nawet na marne, wierząc przy tym, że gdzieś jest jakaś woda życia.

Później nastał czas rozczarowania – pierwsze lata szkoły. Z całego serca jej nienawidziłem. Tam wody życia z pewnością nie znalazłem. Uczono mnie, że ludzie dzielą się na lepszych i gorszych, że każda decyzja może okazać się ewentualną porażką, a choćby ta nie następowała, sama groźba niepowodzenia i totalitarna kontrola zupełnie wystarczyły, żeby obrzydzić mi początek edukacji. Wisienką na torcie były niekończące się męki z udziałem Sienkiewicza, Twardowskiego i czytanek zaprojektowanych jak najzmyślniejsze narzędzia tortur. Na domiar złego zdiagnozowano u mnie dysleksję, dysgrafię i dysortografię. Godziny ćwiczeń, które mi zalecono, przyprawiały o szaleństwo. Pisałem, pisałem i pisałem – przede wszystkim nieudolnie. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że zostanę filologiem, uznałbym to za niesmaczny żart, za szyderstwo.

Dopiero szósta klasa przyniosła jakiekolwiek ukojenie. Był to pierwszy rok pracy nowozatrudniowej polonistki – Dąbrowskiej. Miała w sobie wiele energii i entuzjazmu. Sienkiewicza zastąpił Tolkien, „W pustyni i w puszczy” ustąpiło przed „Hobbitem”. Rozpoczęła się wielka podróż po fantastycznych krainach, współczesnych przetworzeniach mitów i legend. Świat tekstu zaczął mi się jawić jako kraina nieskrępowanej wyobraźni. Jak sądzę, wtedy potrzebowałem archetypowych opowieści, nie infantylnych czytanek.

Ćwiczenia językowe z czasem przyniosły efekty, zaś lekcje literatury stały się lekarstwem na inne patologie szkoły – jak chociażby fanatyczną katechetkę, która po jednym ze szkolnych balów kazała uczniom pisać po stokroć: „Nie będę bawił się w piątki, bo wtedy Jezus zmarł na krzyżu”. Zdawało się, że całym sercem chciała, byśmy podzielili ten los.

Kościół i szkoła to dwie najbardziej opresyjne instytucje życia dziecięcego. Nic tylko „nadzorować i karać”. Jednak w gimnazjum na ratunek przyszła mi intuicja i... punk rock – Dezerter, Moskwa, KSU czy też Zielone Żabki, w szkole średniej był to już Wolter i Diderot, później Nietzshe, Kafka, Sarte i Camus, przez jakiś czas również Dawkins (o zgrozo!).

Z jednej strony rosło we mnie poczucie absurdu, z drugiej zaś ówczesny zwrot w stronę ateizmu uwalniał od poczucia winy, zastępując je humanizmem egzystencjalnym – samostanowieniem. Jak powiedział Pascal – „człowiek jest trzciną na wietrze, najwątlejszą w przyrodzie, ale trzciną myślącą”. Być może poszedł on za daleko. Być może należało pozostać jedynie przy tym, że człowiek jest trzciną. Wtedy jednak potrzebowałem silnego oparcia dla swojej tożsamości i znalazłem je.

Kluczowym czasem, który nadał kierunek mojego dalszemu życiu były lata edukacji w szkole średniej. Wtedy właśnie na dobre rozbudziły się we mnie humanistyczne zainteresowania – także te wykraczające poza literaturę sensu stricto.

W liceum pochłonęła mnie historia filozofii (żyłem nią!), a także nauka łaciny i kultury antycznej. Bardzo szybko zdałem sobie sprawę, że myślenie o literaturze w izolacji od tych kontekstów, bywa niekiedy nader ubogie. Nie była to jednak fascynacja czysto intelektualna. W grę wchodził jakiś etos, konkretne wyobrażenie poparte przykładami. Zasadzało się ono na twórczości Herberta („Barbarzyńca w ogrodzie”), Libery („Madame”), Bułhakowa („Mistrz i Małgorzata”) czy Gombrowicza (przede wszystkim „Dzienniki”).

W świetle powyższych kreacji literackich obcowanie z tekstami zaczęło mi się jawić nie tylko jako działalność naukowa, paranaukowa czy czysta rozrywka. Wtedy odkryłem w humanistycznej tradycji element tworzący tożsamość. Literatura i filozofia urosły do roli nauczycielek sztuki życia, w której sam sobie byłem środkiem i celem. Świat jawił mi się jako wielka tajemnica, tekst, który wciąż na nowo należy interpretować po to, by co rusz przekraczać dawny horyzont. Jakkolwiek egzaltowanie by to nie brzmiało, wierzyłem wtedy, że jest to najlepszy sposób na bycie człowiekiem bardziej do głębi.

W drugiej klasie nadszedł czas na pierwsze próby „poetyckie” – wyjątkowo nieudane nawet jak na grafomanię przewrażliwionego nastolatka. Lepiej byłoby dla świata, gdybym jednak nie usłyszał wtedy o Arturze Rimbaudzie, Charlesie Baudelairze, Wojaczku czy Przybyszewskim. Moje ówczesne myślenie o poezji było chorobliwie zdominowane przez estetykę romantyzmu, modernizmu czy „kaskaderów literatury”. Niemniej było to potrzebne, choćby po to bym mógł później ten porządek przewartościować.

Z drugiej jednak strony klasyczne upodobania dawały się we znaki – ku udręce rodziny czytywałem na głos epopeje Wergiliusza czy Homera, ody Mickiewicza, później także „Raj utracony” Miltona, uzupełniając lekturę gorliwym oglądem reprodukcji wspaniałych rycin Gustava Dorégo.

Do dziś z przyjemnością wspominam ów czas przełomu. W pamięci pozostały kolejne klisze: lekcje łaciny i słynny wstęp do „Wojny galijskiej” Cezara – „Gallia est omnis divisa in partes tres”. Wolne chwile wypełniały mi wtedy seanse „Rzymu” HBO, burzliwe dyskusje, a także lektura książek z zakresu historii Wiecznego Miasta.

Kiedy zdecydowałem się na maturę z, bądź co bądź, mało popularnych przedmiotów – łaciny oraz filozofii, wielu ludzi kwestionowało moją decyzję – jej użyteczność. Ja jednak dobrze wiedziałem, po co to robię.
Niemniej był też negatywny aspekt tego wszystkiego. Wybierając studia nie do końca zdawałem sobie sprawę czy postępuję dobrze. Wahałem się pomiędzy trzema kierunkami: filologią klasyczną, filozofią i polonistyką. O ile szkolna latynistka skutecznie wybiła mi z głowy studia klasyczne, o tyle filozofii i filologii polskiej trzymałem się kurczowo.

Dokumenty złożyłem na dwa wydziały, na obu zostałem przyjęty, toteż problem sam się nie rozwiązał (na co naiwnie liczyłem). Ostatecznie jednak to zamiłowanie do literatury wzięło górę i mimo wielu późniejszych wątpliwości, wiem, że postąpiłem w zgodzie z sobą i była to słuszna decyzja.

Studia polonistyczne dotychczas okazały się najbardziej intensywnym czasem rozwoju. Czytanie stało się dla mnie sztuką niemal tak twórczą jak wytwarzanie tekstów. W refleksji nad literaturą dostrzegłem jakiś pierwiastek anarchiczny, podważający zastane porządki. Niekiedy były to trudne doświadczenia – szczególnie kontakt z psychoanalizą czy też filozofiami doby postmodernizmu. Świat zaczął się jawić jako pozostający w ciągłym rozpadzie, wymykający się ostrym kategoryzacjom, wszystko nabrało wymiaru relatywnego. Myślenie krytyczne przyczyniło do rozpadu mojej dotychczasowej wizji świata. Postmodernizm początkowo wydawał mi się czymś przerażającym, jednak ostatecznie wielość perspektyw widzenia świata zaowocowała poczuciem wolności. Przestałem za wszelką cenę dążyć do tworzenia spójnej konceptualizacji rzeczywistości, bo ta okazała się niemożliwa. Wielkie narracje ustąpiły na rzecz mikroopowieści.

Przez cztery lata studiów zmieniła się także moja wizja przyszłości. Lektura Derridy i Foucaulta, a także teoria memów Dawkinsa uwrażliwiły mnie na etyczno-polityczny wymiar językowego kształtowania rzeczywistości. W świecie zrelatywizowanym, sprowadzającym się niemal zupełnie do semantycznych kodów, działalność językowa nie tyle opisuje świat, co raczej go tworzy. Będąc wrzuconym w wir wielkiego kulturkampfu, językowo-duchowej wojny, walka o aprobowane przez siebie porządki kulturowe staje się sprawą najwyższej wagi. Dlatego zdecydowałem się na związanie swojej przyszłości z aktywnością krytycznoliteracką. Otóż nie chodzi wyłącznie o literaturę, ale kształt świata w ogóle. Zatem stawką jest absolutnie wszystko.

Na tym jednak moje zainteresowania naukowo-literackie się nie skończyły. Każdy rok przynosił ze sobą jakieś powody do zachwytu, a niekiedy także trwogi – wynikłej chociażby z odrzucenia kartezjańskiej koncepcji podmiotowości.

Początek studiów, to był okres szczególnie silnej fascynacji narratologią, myślą jungowską, teorią toposów Curtiusa, istna magia. Była to forma duchowości, w której choćby częściowo się odnajdywałem – więc jednak jest jakieś miejsce na metafizykę, choćby tylko w obszarze imaginacji i procesów psychicznych. To i tak bardzo wiele. Nie uważam, by wyobrażenia były jakkolwiek gorszymi zjawiskami od tych ściśle fizykalnych.

Nie jest jednak tak, że pod wpływem tego wszystkiego czuję się już raz na zawsze ukształtowany. Być w pełni określonym – to byłaby największa porażka. Dlatego lubię się mylić. Lubię zmieniać opinie. Do diabła z konsekwencją!


Niekonsekwencja to przestrzeń wolności.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty